Szczerze przyznam, że nie znałam wcześniej Jana
Krasnowolskiego oraz nie miałam okazji czytać żadnej z jego książek.
Do sięgnięcia po „Czas wilków, czas psów” zachęcił
mnie opis fabuły.
„(..)
Madejski, warszawski skinhead, jako dwudziestoletni chłopak zostaje najemnikiem
podczas wojny na Bałkanach i bierze udział w czystkach etnicznych oraz
rozlicznych zbrodniach na ludności cywilnej (…).
Rok
2015. Anglia. Polski gang ma problem z kurierem, który zbiegł ze skradzioną
amfetaminą (…).
Wspomnienia
z Bałkanów dopadają Madejskiego nagle i bez ostrzeżenia, przy okazji budzi się
stary koszmar (…)”
Jako, że uwielbiam kryminały zwłaszcza o tematyce
wojennej wiedziałam, że to będzie świetna lektura.
Liczyłam na historię osadzoną we współczesnych
czasach, opowiadającą o handlarzu narkotyków, który ucieka przed niebezpiecznym
gangiem, dla którego wcześniej pracował.
Jednak bardzo się rozczarowałam. Pozytywnie.
Książka jest rewelacyjnym portretem psychologicznym
zabójcy. Człowieka, który przeżył piekło w trakcie wojny, widział i doświadczył
nieludzkiego okrucieństwa.
Pierwsze rozdziały przestawiają głównego bohatera jako
świetnie wyszkolonego zabójcę, który zawsze dostaje to, czego chce.
Szczerze przyznam, że już po przeczytaniu pierwszych stron musiałam złapać
głęboki oddech.
„(…)
widzi teraz jego twarz. Nie ma na niej śladu współczucia. (…) Bierze sekator do
ręki, a potem zdecydowanym ruchem sięga po skrępowaną lewą dłoń chłopaka.
Najmniejszy palec momentalnie znajduje się między szczękami (…). Stalowe
narzędzie robi szybkie klik, rozlega się chrzęst (…)”
„Chrup,
chrup, chrup…”
Po czwartym odciętym przez Madejskiego palcu i ułożeniu ze wszystkich niemieckiej
swastyki, wiedziałam, że ta historia będzie czymś więcej niż się spodziewałam.
I nie myliłam się..
Krasnowolski doskonale wykorzystał opis przeżyć
wojennych bohatera kolejno tłumacząc czytelnikom podłoże okrucieństw Madejskiego
jakimi kierował się jako płatny zabójca.
Rzadko kiedy książki są w stanie mnie sparaliżować,
wywołać dreszcze i niepokój.
„(…)
wiekowi kochankowie leżeli w łóżku nieruchomi, z głów spłynęła im krew, która
już zaschła. (…) Ktoś zadał sobie trud, żeby starannie wyłupić oczy i teraz
krwawe jamy wyglądały jak otwory. Gałki oczne ułożono starannie w rządku (…).
(…)
Leżeli w równym rzędzie na podłodze – dziadek w środku, wnuki po bokach –
gapiąc się pustymi oczodołami w bielony wapnem sufit (…).
W
kolejnym domu (…) zastali czteroosobową rodzinę (…). Tym razem starannie
posadzeni za stołem, jakby spożywali posiłek (…). Przed każdym ze stołowników postawiono
talerz. A na każdym talerzu… (…) W każdą gałkę oczną wbito nóż albo widelec, z
maniakalną precyzją (…).
(…)
Niechętnie wchodzili do kolejnych domów, gdzie od progu witały ich puste,
upiorne spojrzenia mieszkańców. (…)
(…)
z ciemności sieni wyłoniła się druga postać i stanęła w progu chaty.
DZIEWCZYNKA.
MNIEJ WIĘCEJ TRZYNASTOLETNIA.
Rudowłosa,
(..) z warkoczykami. W poplamionym dresie, w trampkach. Nie cofnęła się na
widok pięciu facetów z automatami (…). Omiotła ich obojętnym spojrzeniem, po
czym w kącikach jej ust pojawił się drwiący, pogardliwy uśmieszek. W jednej
dłoni trzymała solidny młotek, w drugiej stołową, zabrudzoną łyżkę, z której
wciąż kapała krew. (…)
(…)
i jedynie wymamrotał pod nosem coś o diable (…).”
Przyznam, że po tym fragmencie przerwałam czytanie. I
to na dłuższą chwilę. Ciężko było mi przenieść się z bałkańskiej wioski końca
XX wieku, w którym demoniczna dziewczynka dokonywała rzeźni mieszkańców z
łatwością seryjnego zabójcy do małego, współczesnego angielskiego miasteczka, w
którym główny bohater i świadek ówczesnych wydarzeń szukał klientów na
amfetaminę uciekając przez zemstą gangu narkotykowego.
Dzięki powrotom głównego bohatera do wydarzeń z czasów
wojny na Bałkanach autor odpowiada na zadawane przez czytelnika pytania.
Dlaczego ktoś porywa i brutalnie zabija małą angielską
rudowłosą dziewczynkę?
Czy to przez „ten
pozornie figlarny, (..), drwiący uśmieszek”, który „(…) od lat nie daje mu spokoju (…)”. A może po prostu była to „Bestia w ciele rudej dziewczynki (…)”,
która „sięgnęła po jego duszę (…) w tej
przeklętej wiosce pełnej martwych ślepców”.
To kolejna opowieść, która potwierdziła, że to jakimi
ludźmi jesteśmy wynika z tego, co przeżyliśmy, na jakie próby wystawił nas los,
czego doświadczyliśmy i jaką drogę przeszliśmy. Nikt z nas nie jest z natury
zły, a sposób traktowania innych wynika z przeżytego cierpienia i różnych
doświadczeń. Ponieważ „no one knows what it’s like to be the bad man, to be the
sad man behind blue eyes.”